sobota, 18 lipca 2015

Rozdział 2

 Znalazłam się przed dużym, parterowym, białym domem z czarnym dachem. Podwórko zapełnione było dużą ilością kwiatów, drzew i krzaków. Czarny płot umożliwiał zaobserwowanie szczegółów takich jak śnieżnobiałe firanki w oknach, kwiaty na parapetach. Zadzwoniłam domofonem.
- Lissa już wychodzi. - odezwała się mama przyjaciółki.
 Spojrzałam na wielkie, czarne drzwi. W jednym momencie gwałtownie się otworzyły a z wnętrza domu wybiegła Lissa. Zatrzasnęła za sobą drzwi i wyszła za ogrodzenie. Miała na sobie płaszcz w kratkę, biały szalik, czarne dżinsy oraz czarne buty na obcasie.
- Cześć - powiedziała przytulając się do mnie. - 40 minut tak?
- Emm... Długa historia. Wszystko w porządku?
- Tak. Czemu pytasz?
- Jak wybiegłaś z domu to wyglądałaś na nieźle wkurzoną.
- Nie. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Chodźmy bo się spóźnimy. - uśmiechnęła się i szarpnęła mnie za rękę.
 Tak jak Jace. Czemu o nim myślę. Ciałem byłam z Lissą, ale duszą byłam tam, na ulicy. Jego wzrok, dotyk. Nie. Żyję chwilą. Nie będę wspominać chłopaka, którego nawet nie znam. Może i był ładny...
- Kate? Coś się stało?
- N-nie. Patrz, zielone. Chodź. - machnęłam ręką i przeszłam przez pasy.
 Przed 8:00 dotarłyśmy do wielkiego, żółtego budynku. Odchyliłam ciężkie drzwi i wślizgnęłam się do środka. Ledwo zdołałyśmy przecisnąć się przez tłum i dotrzeć do szatni. Zawsze była otwarta i nieużywana przez innych uczniów. Postanowiłyśmy poczekać w niej do dzwonka.
 Czas wydłużał się niemiłosiernie. Czułam na sobie jej spojrzenie. Jej głębokie, ciemnobrązowe oczy wywiercały we mnie dziurę.
- Możesz się tak nie patrzeć? - zapytałam w końcu.
- Próbuję się dowiedzieć co się stało skoro sama nie chcesz mi powiedzieć.
 Lissa nie była zwyczajną dziewczyną. Od urodzenia miała dar, który pomagał jej dowiedzieć się czegoś co zdarzyło się w przeszłości. Do końca nie wiadomo czemu Liss ma takie możliwości. Jej katolicka rodzina twierdzi, że to dar Boży, który przyda jej się w dorosłym życiu. Osobiście żałowałam, że ma ona takie zdolności bo nie byłam w stanie niczego przed nią ukryć.
 Nagle rozległ się dzwonek na lekcje.
- Nareszcie - mruknęłam do siebie - I co? Wyczytałaś coś z mojego umysłu, wróżko? - zwróciłam się do Lissy.
- Nie. Prędzej czy później i tak się dowiem.
- Liss, powinnaś uszanować to, że nie chcę cię wtajemniczać w moje prywatne sprawy. Nie możesz wykorzystywać swoich zdolności do tego, żeby kogoś do czegoś zmusić. - powiedziałam, odwróciłam się na pięcie i ruszyłam schodami do sali lekcyjnej.
 Mieliśmy mieć teraz matematykę z panem Kingsley'em. Starszy, siwy nauczyciel przedmiotów ścisłych. Nie lubiłam go jak większość uczniów, ponieważ pytał na każdej lekcji i robił często kartkówki. Ale wytłumaczyć potrafił, trzeba było to przyznać.
- Panna McCartney. - uśmiechnął się do mnie kiedy mijałam go na korytarzu.
- Dzień dobry profesorze. - odwzajemniłam niechętnie uśmiech i przyśpieszyłam kroku.
 Usiadłam sama w ostatniej ławce pod oknem. Rzuciłam podręcznik i zeszyt na ławkę, usiadłam i oparłam się o parapet. Za oknem było widać szkolny plac, na który mogliśmy wychodzić podczas przerw. Na środku stała fontanna. Otaczały ją ławki. Można było pograć w szachy, w koszykówkę czy w piłkę nożną, siatkówkę. Cały teren był zarośnięty naokoło żywopłotem. Mnóstwo drzew dodawało uroku temu miejscu.
- Proszę o ciszę - powiedział pan Kingsley i zaczął klaskać - Chciałbym wam przedstawić nowego ucznia. - wskazał ręką drzwi.
 Wszedł przez nie wysoki brunet. Elegancki, ubrany w marynarkę.
- Cześć, nazywam się Jace Baker. - powiedział i pokazał szereg śnieżnobiałych zębów.
 Jego wzrok spoczął na mnie. Jego uśmiech zniknął w jednej chwili. Patrzyłam na niego a wszystko wokół zniknęło. Liczyliśmy się tylko my...
- Panna McCartney siedzi sama. Proszę, zajmij miejsce Jace'sie. - przerwał pan Kingsley i wskazał gestem dłoni miejsce koło mnie.
 Jace uśmiechnął się do profesora i ruszył w moją stronę. Usiadł. Odwróciłam głowę i znów wpatrywałam się w szkolny ogród.
- To co? Dzisiaj o 17:30 w parku?
- Co? - spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- Mieliśmy się spotkać.
- To, że sobie coś ubzdurałeś to nie znaczy, że tak będzie. Mówiłam ci już, że nie mogę. - powiedziałam ze znużonym głosem. Oparłam się ponownie o parapet i wsłuchałam się w wykład profesora. Czułam na sobie kilka razy jego wzrok. Po lekcji, gdy pakowałam książki nachylił się i szepnął mi do ucha:
- 17:30. Będę czekał. Mam nadzieję, że masz odrobinę czułości i nie pozwolisz mi moknąć na deszczu.
 Nie zdążyłam mu odpowiedzieć bo on już wychodził z sali.

środa, 15 lipca 2015

Rozdział 1

- Kate! Wstawaj! - usłyszałam stłumiony głos Zoey.
- Wyjdź z mojego pokoju! - krzyknęłam i rzuciłam w nią poduszką.
- Dobrze, wyjdę. Pamiętaj, że dzisiaj idziemy do szkoły.
 Usłyszałam zamykające się drzwi. Sięgnęłam po kolejną poduszkę i z całej siły przycisnęłam ją sobie do twarzy. Nagle w pokoju rozległ się dzwonek. Budzik. Powoli odłożyłam jaśka i usiadłam na łóżku przeciągając się. Wzięłam telefon do ręki, wyłączyłam budzik i wybrałam numer do Lissy.
- Halo? - odezwał się głos w słuchawce.
- Cześć Lissa, tu Kate. Idziesz dzisiaj sama do szkoły?
- Tak. Chociaż miałam nadzieję, że wpadniesz i pójdziemy razem.
- Właśnie chciałam się o to zapytać. Będę za 40 minut.
- Dobrze. Pa kochana.
 Rozłączyła się. Odłożyłam komórkę na stolik nocny i wpatrywałam się w okno. Było jasno lecz na niebie kłębiło się mnóstwo szarych chmur. Przekrzywiłam głowę starając się przewidzieć pogodę.
- Będzie padać. - powiedziałam sama do siebie.
 Wstałam leniwie z łóżka i podeszłam do dużej, drewnianej szafy. Otworzyłam ją i zaczęłam przeglądać ubrania. Wybrałam czarną bluzkę na ramiączka, czarne dżinsy i kurtkę khaki. Szybkim acz leniwym krokiem poszłam do łazienki. Zrobiłam dość mocny makijaż - usta pomalowałam lekko różową szminką, oczy czarną kredką i rzęsy czarnym tuszem do rzęs. Ubrałam się w wybrane ciuchy i rozczesałam włosy. Jako, że są proste z natury nie było konieczności ich prostowania. Zyskałam przez to sporo czasu. Wróciłam do pokoju. Rozejrzałam się.
- Powinnam tu posprzątać - skrzywiłam się na widok rozrzuconych na łóżku ubrań. - Ale to nie teraz.
 Podeszłam do biurka, które było przykryte grubą warstwą książek, notatek, naczyń i butelek po napojach. Ponownie się skrzywiłam. Sięgnęłam po torbę leżącą na krześle obok biurka. Była ona skórzana i czarna z dużą ilością kieszeni. Otworzyłam ją i wepchnęłam do niej książki. Zbiegłam po schodach zakładając torbę na ramię.
- Cześć mamo. - powiedziałam, podeszłam do blatu i sięgnęłam jabłko.
- A śniadanie?
- To jest moje śniadanie. - schowałam wodę do torby, uniosłam nadgryzione jabłko i uśmiechnęłam się szeroko.
 Wyszłam z kuchni. Usiadłam na krześle w przedpokoju i wsunęłam na nogi czarne glany. Wstałam, otworzyłam drzwi i wyszłam.
 Szłam ulicą mijając przechodniów, samochody, rowerzystów. Cały ten gwar nie pasował do Belse. Raczej była to spokojna ulica. Rzadkością było spotkać tu przechodniów i kierowców spieszących do pracy. Ugryzłam jabłko i spojrzałam na dom koło którego przechodziłam. Mała, przytulna chatka. Tam właśnie mieszkał Max. Tęskniłam za nim. Znaliśmy się od czasów piaskownicy. Spędzaliśmy razem mnóstwo czasu. Teraz jak poszedł do liceum nasze kontakty się urwały...
- Ała! - krzyknęłam upadając na chodnik.
- Przepraszam.
- Uważaj jak chodzisz. - powiedziałam z gniewem.
 Osobą, która na mnie wpadła był chłopak. Nie powiem, brzydki nie był. Nachylił się nade mną i podał mi rękę.
- Poradzę sobie. - odparłam podnosząc się z zimnego chodnika.
- Jace. - odparł i ponownie wyciągnął dłoń.
- Kate. - odparłam po chwili zastanowienia.
 Nie miałam ochoty poznawać nowych ludzi. Czułam do nich wstręt. Może oprócz Lissy i mojej rodziny. Nie ufałam ludziom. Po prostu nie potrafiłam.
 Jace spojrzał na mnie i przysunął bliżej mnie dłoń. Odsunęłam się lekko do tyłu. Przyjrzałam mu się uważniej. Ubrany był elegancko. Jego jasnoniebieskie oczy aż hipnotyzowały. Lekki zarost.
 Nic nie mówiąc minęłam go i ruszyłam w stronę domu Lissy. Ktoś złapał mnie za rękę.
- Wpadłem na ciebie. Chciałbym ci to wynagrodzić i przeprosić. Jeśli możesz być dzisiaj w parku, za rogiem. Będę czekał. Przyjdź o 17.30.
- Nie mogę. - powiedziałam, wyrwałam rękę i odeszłam szybkim krokiem.
 Lekko poddenerwowana spojrzałam za siebie. Stał. Mijali go przechodnie ale doskonale było go widać jak stał i patrzył się jak odchodzę. Wysoki brunet.
 
 
 
 
 
 
 
_______________________________________________________________
Rozdział dość krótki. Mam nadzieję, że nie wyszedł aż tak źle. Komentuj, oceniaj, wyrażaj własną opinię!